W tym roku wypadła Wielkanoc w Kaliszu... Cóż małżeństwo ma swoje
zasady, kompromis to jedna z tych, których trzeba się nauczyć dość szybko. W
naszym przypadku ustalone jest, że Święta raz u jednych raz u drugich rodziców.
Najstarsze miasto w Polsce to miejsce, gdzie się urodziłem i spędziłem
blisko dwadzieścia lat swojego życia. To też miejsce, gdzie jest smak do
którego chce się wracać - smak domu. To tu wszystko smakuje wyjątkowo, czy to
prosty schabowy, czy ogórkowa bo jest "spod ręki" mojej mamy.
Tak też smakuje Wielkanoc. Wprawdzie jest o niebo mniej sztywna niż
tradycyjna Wigilia ale też ma kilka obowiązkowych punktów.
Po pierwsze - rodzinna wyprawa "po grobach". W Kaliszu kościołów
jest sporo, więc sama wyprawa na starówkę może zaowocować kilkoma już w zasięgu
kilku kroków. Dziś brak już tej ekscytacji, gdy grób to nie był tylko grób, a również
manifest polityczny proboszcza. W tym roku była klasyka, natomiast nieodparcie
fascynowała dzieciaki straż przy grobie w Kościele Sw. Mikołaja złożona podobno
z Turków. Kilkanaście lat temu też dawałem się na to nabrać.
Kolejnym punktem jest malowanie jaj. Tak na prawdę, to po prostu
gotowalnie ich w łupinach cebuli przez co nabierają charakterystycznej brązowawej
barwy. Po natarciu ich masłem świeca
się tak pięknie, że już im nic nie trzeba robić :-). W tym roku jednak trafiło się również grupowe zdobienie, bo jak są dzieciaki
to i to musi być. Jak już jaja są gotowe... to czas złożyć koszyk, później do kościoła, poświecić
i już można ucztować, choćby łupem miała paść kiełbasa wprost z koszyka.
Kolejna z naszych wielkanocnych tradycji to menu. Tu rządzi klarowny czerwony
barszczyk i przygotowany na kiszonych na kilka dni przed Świętami burkach. Długo nie zdawałem sobie sprawy, że nie jest to raczej standard, ale cóż na Wigilii u nas jest za to postny żur. Zapewne to jedna z
wielu kulinarnych tradycji, jakie powstały w połączeniu kuchni małopolskiej
mojej mamy z tradycjami Wielkopolski. Do barszczu obowiązkiem jest pasztecik, bądź
kapuśniaczek własnoręcznie upieczony również na kilka dni przed. Reszta menu to
już wolna interpretacja zależna od mód i preferencji domowników.
Z ciast króluje babka, sernik i mój czekoladowo-bakaliowy mazurek.
Co więcej? Czego jeszcze potrzeba - kilka dni w gronie najbliższych i aż się
nie chce wracać do pracy i codziennych obowiązków. Co to pokazuje w kontekście smaków Polski? Klasyki domowe ciężko pobić... Jak już moja mama zrobi żurek... To jest po prostu the best. No może
jeszcze Babci Toli był niezły... Cała reszta to kiepska kopia... Chyba, ze kiedyś
zdarzy się natrafić na coś, co łamie rutynę, wyłamuje się z porównań... Tu już
inna sprawa i do opisania na inna okazje.
Oceny oczywiście nie będzie, bo i po co. Nie ma szans by wpaść do mojej
mamy z ulicy i poprosić o "ten żurek", "ta ogórkowa" czy
też "tego schabowego".
Natomiast w okolicy jest kilka miejsc nagrodzonych przez Gault&Milaut
czapkami wiec postaram się tam kiedyś zjawić i obiecuje własną ocenę umieścić
na tym blogu.
Inne
ciekawe miejsca na nocleg i jedzenie
Dwór
Stary Chotów http://www.dworstarychotow.pl
Pałac Tłokinia http://www.palac-tlokinia.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz