piątek, 31 lipca 2015

Ryterskie wspominki

Chyba będzie to tylko mój wpis... chyba, że Kasia będzie chciała coś dorzucić od siebie do tej opowieści.

Rytro mała wioska nad Popradem między Starym Sączem a Piwniczną to magiczne miejsce mojej mamy i jej rodzeństwa, którzy tutaj spędzali niejedno lato swojego dzieciństwa i młodości. Tą magią zarazili nas... Znam mnóstwo opowieści, o tym jak podróżowali we czwórkę z Mielca z babcią Tolą, jak szaleli w Popradzie skacząc na główkę z kamienia zwanego Plosem, a babcia biegała po brzegu załamując ręce, czy też o Marii Kownackiej, która właśnie w Rytrze czerpała inspiracje do napisania "Rogasia z Doliny Roztoki".
Do Rytra jako dziecko przyjechałem ze cztery razy - mieszkając raz to w kwaterach prywatnych, gdzie miałem niesłychaną zabawę z wyprowadzania młodego cielaka na pastwisko, czy też skakania po sianie. Innym razem w gwieździe PRL - "Perle Południa", która mogła się pochwalić zarówno własnym basenem, salą kinową jak i dyskoteką z oryginalną Pepsi w butelkach, gdzie mogłem się bawić do prawie dziesiątej :-)
Jedym z miejsc, które nieodparcie kojarzą mi się z tymi wakacjami to wyprawy do Głębokiego - źródełka z bijącą mineralną wodą, która miała być remedium na wszelkie schorzenia. Nie wiem dlaczego, bo byłem tam z nim tylko raz... kojarzy mi się z dziadkiem Tadkiem. Może dlatego, że z tej wyprawy mamy kilka czarnobiałych zdjęć zrobionych przez moją mamę?

Nie mogłem więc nie zabrać tu dziewczyn... jak już byliśmy w okolicach.

Zaczęliśmy od Głębokiego... zjazd z trasy, krótkie kluczenie po uliczkach wioski i już pięliśmy się pod górę stromą droga. W pewnym momencie zostawiliśmy auto na poboczu i ostatnie metry przeszliśmy na piechotę. Nie było tak jak zapamiętałem to z dzieciństwa... gdyż dziś teren jest trochę bardziej ogarnięty. Z naciskiem na "trochę" :-)
Pojawiło się jakieś zadaszenie, obok figurka św. Kingi, do tego platforma widokowa na dolinę Popradu... to co zostało to szumiący potok, woda mineralna, cisza i wspomnienia. 
Pola od razu rozpoczęła zapoznawanie się z fauną... największe zainteresowanie wbudziły skaczące koniki polne. Woda mineralna lekko gazowana idealnie chłodzi a do tego ma podobno zdrowotne właściwości... Cóż pogoda w górach zmienną jest i po chwili słońca musieliśmy się chronić przed deszczem. Dziewczyny zostały a ja poszedłem po auto. W miescie chodzić po deszczu to nie uchodzi bez parasola. Tu była to absolutna frajda, jeszcze zebrałem Polce garść leśnych malin. (Zdjęcia nie są najlepsze ale pogoda też nie była fotograficzna :-)) 




Było koło 12, więc według naszych standardów pora na coś do jedzenia. Ruszyliśmy do Rytra... a właściwie Roztoki Ryterskiej do znalezionej dzień wcześniej małej przydomowej smażalni pstrągów. Jedzie się drogą prawie do końca, gdzie nie tylko jest owa smażalnia, ale również miejsce na piknik i początek szlaku w góry. Pogoda się poprawiła, pstrągi zostały zamówione pora więc była na piknik... niestety na początek Polka wywinęła salto w tył z ławki i zamiast się cieszyć piknikiem trzeba było wyciągać walizki i szukać plastra.
Na szczęście chwilę poźniej cieszyliśmy się wspaniałymi pstrągami idealnie doprawionymi, z ziołami w środku oraz apetycznie chrupiącą skórką. Na deser było jagodowe ciasto zakupione jeszcze w Piwnicznej w cukierni "Magdalena"... na nowo wyznaczyło nasz rodzinny standard co to znaczy dobre ciasto... mhhhhmmm... aż teraz chce mi się po to wrócić, choć aktualnie jesteśmy już w Zakopcu. Kruchy spód zasypany grubą warstwą jagód lekko tylko posłodzonych i pyszna kruszonka. Niech najlepszą reklamą będzie tekst Polki - "Ej Tata nie wyjadaj mi" :-).
Przed wyjazdem jeszcze przeszliśmy się chwilę w góre drogą podziwiając przepiękny las. Poźniej powrót do auta i w drogę dalej... przenosiliśmy się do Łapsz Niżnych na dalszy etap naszych wakacji, ale to już inna opowieść. Mam nadzieję, że ta pozostanie częścią naszej rodzinnej historii.






Jak dojechać?
GŁĘBOKIE
Jadąc z Piwnicznej - skręcamy w prawo w Młodowie widząc znak Głębokie 0,5km, przez most, poźniej w lewo i do końca drogą w górę.

PSTRĄGI
Dojeżdżamy do Rytra, tam skręcamy w lewo przez tory (będzie duża tablica reklamująca "Perłę Południa") i jedziemy w górę do rozwidlenia dróg. Lewa prowadzi do Roztoki Ryterskiej. Będzie tam pierwszy ze znaków reklamujących pstrągi. Skręcamy i jedziemy prawie do samego końca. Wspomniana smażalnia będzie po lewej stronie. Za niecałe 100 metrów będzie już koniec drogi, wspomniany parking i miejsce na piknik.





środa, 22 lipca 2015

Gorące popołudnie w Kwaśnym Jabłku

Na informacje o Kwaśnym Jabłku natrafiliśmy szukając ciekawych miejsc na Warmii. Nie planowaliśmy na razie tam się wybierać, ale będąc na Lawendowym Polu - jak padło hasło od któregoś z uczestników warsztatu, że to niedaleko... trzeba było pojechać. 




Co na to Wojtek?
Od Nowego Kawkowa do Włodowa było chyba z 20km, więc koniecznie chcieliśmy zobaczyć to miejsce. Świeżo po obiedzie, na jedzenie nie mieliśmy ochoty... za to na kawę, ciastko i cydr dla nie-kierowcy - jak najbardziej. W niedzielę było otwarte dla "nie rezydentów", co nie jest regułą. Warto więc sprawdzić wcześniej, czy można wpaść.

Fajnie położone poza wsią od razy zachęca, tym jak wygląda. Stare wiejskie siedlisko przerobione na agroturystykę z typowo hipsterskim smakiem, mogło śmiało wpisać się w klimat warszawskiego Powiśla. Kanapy na zewnątrz, muzyczka i cydr... Żyć nie umierać, szkoda tylko, że mieliśmy tylko chwilkę by tam posiedzieć... 

No nie tylko agroturystyka, która działa od paru tygodni, ale przede wszystkim wytwórnia cydru z kilkuletnim już doświadczeniem. I to on był głównym powodem przyjazdu. Nie jestem mocno cydrowy i do tego miałem przed sobą ponad 200km powrotu do Wawy, więc skupiłem się na mojej całkiem sympatycznej lemoniadzie z kwiatów bzu. Cydrem zajęła się Kasia, w opinii której był dość wytrawny. Kupiliśmy jeszcze jedna butelkę do domu - ciągle czeka na kolejną degustację więc mam szansę na własną opinię.

Zachęcił nas wygląd szarlotki babci Neli - była jak najbardziej w porządku, ale nie była jakimś szałem... Naszym "złotym standardem" pozostanie ta - którą jedliśmy w Nałęczowie jakieś trzy lata temu - przeniosła mnie wówczas do czasów dzieciństwa, gdzie cały dom moich dziadków pachniał jabłkami i cynamonem, a pod chrupiącą kruszonką schowane idealnie doprawione jabłka kusiły swym aromatem. To było absolutne niebo w gębie.





Samo miejsce urządzone z absolutnym smakiem. Błękitne (chyba :-)) dodatki nadawały domowi niepowtarzalnego charakteru, do tego sporo miejsc do siedzenia pod rozłożystą lipą (chyba :-)) skłaniały do oddania słodkiemu nic nie robieniu, a bar pełen przysmaków zachęcał do konsumpcji. Ceny jak najbardziej przystępne... zobaczcie sami.





Mam nadzieję, wrócić i spróbować więcej.

Co na to Kasia?

Kasia z Polą dziś wyjechały z Warszawy i mam nadzieje tworzą swoje wspomnienia Lawendowych Warsztatów, tak byśmy mogli się z Wami podzielić jeszcze przed wakacjami :-) Dziś ja trochę przejmę jej rolę.

Co na to Pola?
Pola wiele na ten temat nie powie. Po męczącym dniu w Lawendowym Polu, smacznie spała w samochodzie... przy włączonej klimatyzacji.

OCENA: (1-5) - byliśmy niecałą godzinę - więc to raczej "pierwsze wrażenie", które jak wszyscy wiedzą też się liczy
Miejsce (teren, zagospodarowanie) - 5
Pokoje (wyposażenie, wygląd, komfort) - nie widzieliśmy, nie wypowiadam się
Atmosfera (obsługa, domowość) - 5
Jedzenie (jakość, smak, podanie) - 4    - mogę ocenić tylko deser

Podsumowanie: Fajne miejsce na chilloutowe popołudnie. Jak się jest w okolicach warto zajrzeć. Trochę mnie rozczarował fakt, że cydr był tylko jeden jedyny... myślałem, że bedzię większy wybór by móc popróbować i porównać.

Gdzie kupić jakieś dobre regionalne specjały?
Na miejscu można kupić różne lokalne specjały produkowane przez zaprzyjaźnione gospodarstwa.

Inne ciekawostki
Absolutnie spodobała mi się ich oferta - Weekend cydr&ser dla dwojga - mam więc nadzieje, że uda się to kiedyś zrobić http://www.kwasnejablko.pl/#oferta

niedziela, 19 lipca 2015

Chillout na Warmii - Siedlisko Blanki

Urocze miejsce na Warmii. Tylko 4 apartamenty do rezerwacji, więc nie ma co długo zwlekać z decyzją. My zarezerwowaliśmy to już w lutym.


Co na to Wojtek?

Bardzo podobało mi się położenie mniej więcej 20 km od Lidzbarka Warmińskiego wśród malowniczych pól i lasów kręta droga doprowadziła nas do Siedliska. Oddalone o kilkaset metrów od kolejnych zabudowań daje wyjątkowe poczucie spokoju. Życie wolno płynie pośród sielskich obrazów dookoła, a dobrze pomyślane miejsca przeznaczone do relaksu aż same krzyczą RELAX! A to hamak miedzy drzewami, a to mały stoliczek dla 2 osób, czy też wielki stół pod namiotem. Dają szansę, by każdy znalazł miejsce dla siebie.
Pan Zbyszek zabawia się w kucharza z bardzo dobrym skutkiem. Menu typowo południowe ciekawe sałaty, tarty palce lizać. Do tego obowiązkowe wino. Akurat mieliśmy szczęście, że mieszkanie właściciela siedliska nie było wynajęte, wiec mieliśmy szansę cieszyć się posiłkami w jego jadalni zawsze przy dźwiękach jazzu leniwe sączących się z głośników.
Mały minus za śniadania. Oczekiwałbym bogactwa lokalnych smaków wraz z historia ich powstania - serów, chleba, warzyw, ryb... Tu niestety oprócz super jaj od sąsiada był raczej smakowy standard... ładnie podany. Podobno ciężko je znaleźć... chociaż ja bym się nie poddawał tak łatwo.






Co na to Kasia?

Miejsce absolutnie z klimatem. Na pierwszy rzut oka urzekło mnie samo położenie siedliska. Pośród dorodnych drzew, w bliskim położeniu małego, uroczo zaaranżowanego stawu. Cały teren siedliska jest dopieszczony! Począwszy od lawendowych kęp wokół domu, świetnie komponujących się z kamienistą alejką w stylu prowansalskim, po urocze mini okiennice z serduszkami w stodole. Jak się później okazało, estetyka miejsca jest uosobieniem jego właściciela, bardzo ciekawego człowieka o artystycznej duszy.

Wnętrza apartamentów też robią wrażenie. My zamieszkaliśmy w apartamencie sygnowanym nazwiskiem włoskiego malarza Amedeo Modiglianiego, położonym na parterze domu. Każda z części apartamentu ma swoje "smaczki". Moją uwagę zwróciły szczególnie rysunki na suficie w kuchni, ciekawa aranżacja książek nad łóżkiem w sypialni i piękne kafelki w łazience. 
Jako, że w niedzielę byliśmy już jedynymi gośćmi siedliska, pan Zbyszek oprowadził nas po wszystkich apartamentach. Jestem pod wrażeniem pomysłowości i wyczucia smaku właściciela. Cale siedlisko jest swoistą galerią z bardzo fajnymi grafikami i obrazami na ścianach. Naprawdę warto spędzić w tym miejscu choćby weekend.






Co na to Pola?
Wszystko pięknie… tylko daleko od Warszawy. Pod koniec 300km podróży miałam dość. Co mi się podobało – to to że dostałam swoje łóżeczko, pościel a jak byłam na posiłkach to nawet talerzyk z gąska i kubeczek. W naszym apartamencie było siedzonko dla mnie, więc mogłam siedzieć w kuchni z rodzicami bez najmniejszych problemów.
Podobała mi się trawka, przed domem – z piłkami, mini placem zabaw I trampoliną do skakania. Jak odkryłam w szopie rowery – od razu chciałam rodziców wyciągnąć na wycieczkę! Udało mi się to… byłam dumna – bo nawet jeden z rowerów miał siedzonko specjalnie dla mnie.
No i było wielu przyjaciół: boćki z małymi w gnieździe na podwórku, osiołek Mela i niegrzeczna koza, która ciągle bodła osiołka.






OCENA: (1-5)
Miejsce (teren, zagospodarowanie) - 5
Pokoje (wyposażenie, wygląd, komfort) - 5
Atmosfera (obsługa, domowość) - 5
Jedzenie (jakość, smak, podanie) - 4    - za brak lokalnych produktów na śniadaniu

Podsumowanie: miejsce z duszą. Absolutnie dla miłośników spokoju, ciszy i aktywnego spędzania czasu. Kuchnia Pana Zbyszka jest bardzo dobra. Do pełni szczęścia brakowało kilku lokalnych specjałów na śniadanie.

Tam gdzie byliśmy:
Siedlisko Blanki  http://www.siedliskoblanki.com




Gdzie warto zjeść?
Chcieliśmy podążyć smakiem lokalnego dziedzictwa kulinarnego i niestety mocno promowana lokalnie “WARMIANKA” w Lidzbarku była czynna tylko do 18.00 więc na kolację radzi nie radzi udaliśmy się do Hotelu Krasicki. Z regionalnej karty spróbowałem Żurek Warmiński oraz duszoną golonkę w piwie … było w porządku, ale nic co by zapadło w pamięć na dłużej.

Gdzie kupić jakieś dobre regionalne specjały?
Polecamy jaja domowe od sąsiada p. Zbyszka – kontakt p. Zbyszek
Niestety nie udało się spróbować ale od 1 lipca maja regularnie wędzić ryby w  Surytach. Proponujemy jednak zadzwonić wcześniej http://warmiasuryty.pl
Próbowaliśmy skontaktować się z lokalnymi producentami serów, ale bezskutecznie.
UWAGA! W na początku czerwca w Lidzbarku odbywa się cyklicznie Festiwal Sera http://www.czasnaser.pl my niestety spóźniliśmy się o tydzień

Inne ciekawe miejsca na nocleg
Hotel “Krasicki” w Lidzbarku Warmińskim http://www.hotelkrasicki.pl
Domki nad Jeziorem w Surytach http://warmiasuryty.pl


sobota, 18 lipca 2015

Kulinarne przestrogi na trasie Warszawa-Olsztyn

Jedna z najbardziej uczęszczanych tras z Warszawy - dawna trasa nad morze czyli S7. Ostatnimi czasy kilka razy nią podążaliśmy na Warmię i niestety za każdym razem z nienajlepszym skutkiem próbowaliśmy się przy niej posilić.



Pierwsza i najwieksza wtopa - to "Karczma pod Gołębiem" w Nidzicy. Reklamy wzdłuż trasy zapraszają na festiwal ryb. Z zewnatrz wyglada bardzo zachęcająco, w środku też ujdzie :-) 

Natomiast ceny w karcie ścinają z nóg. Za zajazdowy "basic" płaci się jak w warszawskim Wilanowie... Coż jak się zatrzymaliśmy, to coś już trzeba było zjeść. Z racji lejącego się żaru - opcja chłodnik wydała się najlepsza. Do tego naszła nas ochota na ryby... Wiele ze świeżych nie było - więc wybraliśmy pstrągi. Pola poszła po standardzie z pomidorówka i pulpecik.

Jak się okazało, chłodnik był totalnie bez smaku. Ryba okazała się być ok, ale cóż można zepsuć w pstrągu jesli jest świeży. Zupa i pulpety Poli jakoś nie podeszły - więc musieliśmy się sami nimi zadowolić. Też nie wzdycham do nich po nocach.

To co nas scięło - to rachunek - 200 zł. Na pocieszenie lizak.  Za co...? Stać mnie, żeby zapłacić, bo to koszt obiadu w dobrej restauracji w Warszawie... ale to nawet nie było dobre... 
Knajpa powinna nazywać się "Pod Jeleniem" a nie Gołębiem.

REKOMENDACJA: OMIJAĆ SZEROKIM ŁUKIEM. Post factum sprawdziłem TripAdvisora - 2* - wszyscy narzekaja na ceny i jakość.







Kolejna na liście - tym razem już zdecydowanie lepsza opcja to "Karczma Biesiadna" w Dalni.  Niestety świeżych ryb nie mieli, więc dziewczyny zdecydowały się na zupy. Kasia wzięła żurek, Pola wybrała standardowo rosołek. Jedna i druga - bardzo ładnie podane. Wręcz nie jak w karczmie... Smakowo też było dobrze.
Ja jak zwykle nie mogłem się zdecydować i ostatecznie zamiast placków ziemniaczanych wybrałem pierogi i to był mój błąd. Porcja była dość znaczna... niestety pierogi były dość słabe. Rozgotowane, grube ciasto... nie jest to co lubię. Mogę więc tylko podejrzewać, że albo kucharz słaby albo pierogi mrożone... Zdecydowanie nie polecam!
Ceny -  jak najbardziej normalne... a na dodatek 2 niespodzianki - duży waran mieszkający w akwarium zdecydowanie zainteresował Polę, a deski na ścianach rodziców. My akurat mieliśmy deskę Jerzego Urbana, który chwalił Biesiadną.
REKOMENDACJA: Przynajmniej warto spróbować, lepiej jednak dopytać, co jest mrożone a co nie...








czwartek, 16 lipca 2015

Coming out

Dziś wielki dzień – oficjalny coming out… Nie to, żeby od razu był wielki skandal… Po prostu chcemy się podzielić z Wami tym, kim jesteśmy i co nas fascynuje. Do tego chcemy być bardziej „z krwi i kości”, byście mogli sami poznać, że stoją za tym ludzie. Będziemy pisać we Dwoje.

Ja mam na imię Wojtek, 41 lat na karku i kilkanaście zwiedzonych krajów – od Indonezji po Meksyk… To co zawsze mnie fascynowało to poszukiwanie autentyczności i lokalnych smaków. Nie musiało być wielce luksusowo, ważne by było fajnie.  Od kilkunastu lat próbuję gotować, co nie ukrywam wychodzi mi czasami dobrze… Nienawidzę za to przepisów, a szczególnie ich się ściśle trzymać – tu mimo najszczerszych chęci zawsze coś pójdzie nie tak..  Wolę pójść na żywioł i zrobić coś inspirowanego daniem. Poszukuje więc kulinarnych inspiracji, nowych smaków i składników, które można wpleść w codzienne gotowanie.
Dodatkowo jestem fanem fajki wodnej, hamaku oraz fotografii.

A ja mam na imię Kasia. Podróże to moja absolutna pasja. Uwielbiam poznawać nowych ludzi, kultury oraz smakować lokalne specjały. Kilka lat spędziłam we Francji. Stamtąd wywodzi się moja miłość do wina. Interesuję się modą i designem...i jak każda kobieta lubię odrobinę luxusu ;). A dla mnie to znaczy - dobry masaż lub relaksująca, aromatyczna kąpiel (powiedzmy w winie)... będę się z Wami dzielić moimi najlepszymi odkryciami.

Z Wojtkiem poznaliśmy się parę lat temu i ja pokochałam podróże kulinarne a Wojtek te „z klasą”.
I zaczęliśmy wspólnie odkrywać świat.

Od 2 lat podróżuje z nami Pola –  mała osoba, ale za to niezmiernie wyrobionym guście zarówno, co do miejsca jak i wyżywienia. Liczą się dla niej lokalne atrakcje,  dobre jedzenie oraz to by nie musiała spędzić w foteliku samochodowym zbyt długo. Kocha samoloty… pierwszy raz leciała jak miała 4 miesiące – tata był dokładnie 23 lata starszy, jak pierwszy raz wsiadł na pokład. 


Będziemy w trójkę starali się pokazywać Wam miejsca, na które trafiliśmy i które wpasowały się w nasze gusta lub nie…
W tym tygodniu  będzie jeszcze relacja z Siedliska Architekta w Blankach – podróż sprzed prawie  miesiąca, chwilę później Lawendowe Pole. Poza tym wkrótce ruszamy na tygodniowe wakacje, oprócz wypoczynku mam nadzieje uda się również na bieżąco relacjonować, co polskie góry mają do zaoferowania.

Pozdrawiamy Kasia i Wojtek


poniedziałek, 13 lipca 2015

Taste Poland na Expo

W tak zwanym międzyczasie, czekając na relacje z naszych wypraw po Warmii, kilka słów o nas (czyli Polsce) na Expo w Mediolanie.

Przy okazji służbowej wizyty, rzuciłem okiem na polski pawilon. Tyle się naczytałem i dobrego i złego, że chciałem to zobaczyć na własne oczy.

Do dziś nie rozumiem, jaki jest do końca cel tej wystawy. Wprawdzie edycja 2015 odbywała się pod hasłem "Feeding the Planet, Energy for Life" nie każdy potraktował to dosłownie. Dla niektórych była to okazja by promować kraj (patrz Polska), inni jak Szwajcaria - starały się nawiązać do tematu i pokazać problem kończących się zasobów. Z tego, co widziałem najbardziej podobał mi się pawilon marokański... bawili się zapachem, dzwiękiem, temperaturą i nową technologią by zobrazować smaki i zapachy oraz bogactwo rolnictwa Maroka. Był i włoski Slow Food - ciekawe degustacje Slow serów i slow wina, niestety co do materiałów większość po włosku. No ale miało być to o Polsce... i polskim pawilonie.

Niewątpliwym plusem jest wygląd zewnętrzny. Chyba już wszyscy słyszeli o koncepcie pawilonu a' la skrzynki na jabłka - fajnie i nowocześnie. Przed pawilonem scena, miejsca na chillout, straganiki gdzie można było kupić polskie piwo, czy żurek. No i Mitoraj - dla wielu Włochów nie wiem czy to tak oczywiste, że był Polakiem...




By wejść do środka - długie schody, a za zakrętem magiczny ogród na dachu, który prowadzi do... no właśnie i tu kończy się się fajnie i nowocześnie... a zaczyna się no... nie wiem co...
Wchodzę do sali na ekranie leci Historia Polski Bagińskiego... nie wiem czy widzieliście jesli nie to link poniżej.



Niestety nie było jakiś określonych godzin projekcji, a film jest po prostu zapętlony i wszedłem około 1600 roku - więc przez pozostałą część filmu Polska jawiła się jako obraz "nędzy i rozpaczy", głównie napadana. Nie wiem, na ile taka formuła może być zrozumiała dla "nie-Polaka" i co z tego wyniesie. Niestety część osób opuszczała salę przez dotrwaniem do finału - gdzie robiło się bardziej kolorowo - szczególnie jak błyszczały unijne gwiazdki... Tylko po co?

Na dole nie było lepiej. Niezrozumiała dla mnie prezentacja o innowacyjności Polski w Europie, czy jeszcze mniej zrozumiałe ogromne gadające "Usta Prawdy" wprawiły mnie w osłupienie... Czym chcemy przyciągnąć turystów? Sklepik też pozostawiał średnie wrażenie a niestety "Apetyt na Polskę" - specjalnie przygotowany na Expo nie do dostania - ani za darmo, ani do kupienia :-( szkoda. Zostaje wersja on line... http://www.expo.gov.pl/ksiazka_kucharska/

Na plus to, że co tydzień zmienia się region, który się promuje. Ja trafiłem na Małopolskę, która chętnych zapraszała na sok jabłkowy oraz do robienia czerwonych korali - niestety nie załapałem się na nie, gdyż grupka, która wzięła się do roboty - dość szybko wyczerpała limit godzinowy jaki był przyznany.  I to by było chyba na tyle. No chyba, żeby wspomnieć "bieda-wystawkę" miodów z Małopolski.




Co więc z tego wynieść? Jak się głębiej zastanowić - to to, że są pieniądze na realizacje... trochę tylko chyba brak pomysłów. Bo jaka ma być ta Polska w głowach turystów...
  • Jabłkowa? Więc czemu ten temat nie przewija się przez resztę wystawy - mogły by być jabłka do spróbowania, szarlotki, cydry... czy ktoś dziś wie ile jest rożnych cydrów w Polsce? Idealne zaproszenie do podróży do nas... przyjedź... spróbuj.
  • Nowoczesna? Forma pawilonu i nowoczesne techniki na parterze mogły by na to wskazywać - po co więc ta martyrlogia na 1 pietrze? Nie lepiej było by wrzucić 100 fajnych zdjęć z całej Polski z podkładem dynamicznym podkładem nawet Chopina?
  • Smaczna? A gdzie to było widać? Chleby na żurek wysychały w 35 stopniowym upale - nie lepiej było podawać smaczny chłodnik z jajem? 
Moja odpowiedź - nie wiem... Na pewno warto skupić się na jednym komunikacie... tak by było co zapamiętywać. A co na to wszystko zwiedzający? Nie pytałem, na 100% nie wiem, natomiast niech sugestia będzie fakt iż do wielu pawilonów jak chociażby Niemiec, Japonii, Emiratów, Włoch czy nawet Ekwadoru trzeba było czekać w długich kolejach... Do polskiego - można było dostać się bez problemu :-(